Archiwum 01 lutego 2004


lut 01 2004 Dziennik wojenny...
Komentarze: 6

Niedziela, 1 luty 3 rano, nasze mieszkanie

Wlaśnie się obudzilam. Nie potrzebowalam budzika. Jak zwykle zjadlam śniadanie, umylam się........zwykle sprawy. Jednak ten dzień nie jest zwykly. Doskonale wiedzialam co mnie dzisiaj czeka. Obejrzalam Kuronia na TVN i posluchalam trochą muzyki. Nie uspokoilo mnie to. Jednak wszyscy w moim domu byli tak zaaferowani, więc moje uczucia byly jak najbardziej na miejscu.

4.15, taksówka

Podjechala taksówka. Co prawda przed czasem, lecz mama byla zadowolona. W szybkim tempie dojechaliśmy na lotnisko tracąc na to "tylko" 39 zl. Podczs jadzy mama i kierowca rozmawiali o polityce, a my cichutko jak myszki siedzieliśmy na tylnych siedzeniach.

4.40, lotnisko cywilne Wroclaw Strachowice

Szczerzw mówiąc podobalo mi się tam, tylko oprócz rodzin żolnierzy ani jednej żywej duszy. Pooglądalam wystawy sklepików ( jeśli będę miala kupić "Harrego Pottera" to pojadę tam, bo on tam kosztuje 46 zl, a dodatkowo jest cola :). Mniej więcej po ośmiu minutach ( na czyściutkim lotnisku zdążylam już zauważyć dwóch meneli) znaleźliśmy jakiegoś żolnierza, który wyjaśnil nam, że musimy się udać na lotnisko wojskowe ok. 450 m (600!) i zapoisać się na listę. Czasu bylo malo, bo już po piątej nie wpuszczali. W tempie ekspresowym wszyscy rzucili się biegiem w stronę lotniska wojskowego.

5.00, świetlica jednostki

Droga byla straszna.........jako jedyni chyba szliśmy na piechotę. Ale już jesteśmy zapisani, a ja zdążylam odwiedzić toaletę.Strasznie się denerwowlam.

5. 30, autokar

Siedzimy w autokarz, który zawiezie na na plytę lotniska. Stare, dobre wojskowe autobusy.........zawsze jest mi w nich niedobrze. Jakiś wojskowy poinformowal nas, o tym, ze nie można niczego przekazywać żolnierzom.....my mieliśmy dla taty medalik

5.40, plyta lądowiska

Samolot...........myślalam, że będzie większy, a to takie male badziewie. Niedość, że ciemno, to jeszcze zimno ( a niby 2 stopnie w nocy!). Ale warto bylo. Mój tata...........jestem taka z niego dumna. Najszczęśliwszą chwilą bylo chyba to kiedy powiedzial "rodziny mają 10 minut na pożegnanie" po czym rzucila się w naszą stronę. Nie wytrzymalam, rozbeczalam się. Zresztą nie tylko ja plakalam, tata i mama także. Mama dyskretnie wsunęla mu medalik. Potuliliśmy się i mnagle jeden z generalów zawolal tatę.

6.20, nadal plyta lądowiska

Teraz nie możemy już podchodzić do samolotu. Wokól pelno żandarmów i tego typu ochrony. Tata wprowadza swój oddzial do samolotu (amerykańskiego naturalnie). Machamy mu wszystkim co popdanie. Wokól samolotu kręci się mnóstwo żóltych i pomarańczowych kamizelek, które sprawdzają czy wszystko w porządku.

6.40, za barierkami

Przemarzlam. Zresztą nie tylko ja.Wszyscy się już niecierpliwią.

7.00, nadal barierki

Teraz wszyscy tloczą się wokól siebie, żeby się ogrzać. Jakieś samochody jeżdżą plycie lądowiska, robiąc z niego autostradę. Co robię ja. Jak wariatka odmawiam w myśli zdrowaśki i mówie " no odjedźcie kochane schody",a mój brat "panie w żóltych i pomarańczowych sweterkach, wypad"

7.10- 15, nie wiem, stracialm poczucie czasu

Po dlugich zabiegach polecieli. Huk byl niesamowity. Pierwszy raz rozstawaliśmy się z tatą na dlużej, na cale pól roku. Tak obco wyglądal w helmie i z "kalachem"- określenie mojego brata. Wiem, że tata sobie poradzi, obiecal nam to,a ja mu wierzę.

7.30, autobus 406

Brudne spodnie, lzy w oczach i niepokój.........to ja. Wyglądam jak kupka niescześcia, a czeka mnie jescze jedna podróż..............mam nadziję, że szybko dobrnę do celu.

nela_amigo : :